Rozdział 3
Wychodząc z domu znowu napotkałam się na mamę. Próbowałam ją
ominąć, lecz bezskutecznie.
- Poczekaj – rzekła wyniośle. Zwróciłam się w jej stronę i
czekałam na to, co chce powiedzieć – od teraz będziesz do szkoły jeździła busem
szkolnym – oparła się o blat, a we mnie wzrastał gniew.
- No teraz chyba sobie żartujesz! - oparłam się o ścianę i wpatrywałam się w
jej pusty wyraz twarzy.
- Wracać też masz nim – odwróciła się i wyciągnęła z lodówki
dżem.
Nie wiedziałam, co
rzec, brakło mi słów. Wtedy usłyszałam dźwięk klaksony, który oznaczał, że jest
już na miejscu. Przygryzłam sobie język, wbiłam palce w skore i wyszłam.
Kierowca był już dość stary, widać było duże worki pod oczami i spory zarost.
Gestem wskazał mnie tył siedzeń za sobą. Uśmiechnęłam się sucho, a następnie
podążyłam w tłum rówieśników. Usiadłam z tyłu, wkładając sobie słuchawki w
uszy. Pogrążyłam się w muzyce i przymknęłam oczy. Czułam na sobie spojrzenia
innych osób, pewnie i szepty. Przede mną stanął jakiś wysoki facet. Ciemny
blondyn, zielone oczy, opalony, krótką mówiąc przystojny. Zdjęłam z siebie
jedną słuchawkę i wpatrywałam się na niego z kpiną.
- Siedzisz na moim miejscu – odezwał się, a ja go wyśmiałam.
- Jest to gdzieś napisane? – rozejrzałam się – nie. Więc
żegnam – znowu zaczęłam słuchać muzyki. Ten jednak mi je zdjął.
- Co Ty? Guza szukasz?! – warknęłam .
- Nie ładnie słuchać muzyki w trakcie konwersacji z drugą
osobą – uśmiechnął się głupio i zalotnie.
- Ja naszą właśnie zakończyłam – powtórzyłam gest i
odwróciłam głowę. Nieznajomy wyrwał mi je i schował do kieszeni. Podniosłam się
i zaczęłam się awanturować – Oddawaj je baranie!
W pewnej chwili nasze oczy spotkały się, a usta dzieliło parę
minimetrów. Staliśmy nie zwracając na nic uwagi, był tylko on i ja. Te oczy…
Znałam je… wiem, że czuł to samo. Byliśmy bliżej siebie, coraz bliżej. Nagle w
pewnym momencie bus ostro skręcił. Chłopak upadł na moje miejsce, a ja na
ziemie. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.
- Mówiłem, że ja tu siedzę – uśmiechnął się szyderczo, a ja
spaliłam się ze wstydu.
Na moje szczęście
byliśmy już na miejscu. Zacisnęłam mocno pięści i wyszłam jako pierwsza. Szłam
przed siebie nie zwracając na nic uwagi. Szukałam tylko odpowiedniego
pomieszczenia, w którym miałam mieć lekcje. Jakieś blondynki patrzyły się na
mnie kpiąco i wymyślały różne bajki na mój temat. Kiedy znalazłam sale usiadłam
w ostatniej ławce przy oknie. Powoli też się inni zbierali i było coraz
tłoczniej. Nauczycielka była drobna. Krótkie, falowane rude włosy, niska i
chuda. Na pierwszy rzut oka, przyjemna. Nazywała się Melinda Bioern. Nauczała historii.
Do klasy weszła jakaś dziewczyna o białych włosach, wesoła i
dzika.
- Przepraszasz, za spóźnienie – śmiała się.
- Dlaczego przyszłaś po czasie?
- Abraham trochę przegiął, wie pani jak to jest – wyznała,
jednocześnie rozśmieszając każdego. Czułam, że mówi prawdę, bo jej włosy były
poszarpane, a spodnie założone na szybko.
- Siadaj na miejsce – westchnęła nauczycielka.
- Ale jest zajęte – puściła mi oczko.
- To siadaj z nią, co za problem – odwróciła się do tablicy
i zaczęła pisać temat lekcji. Dziewczyna usiadła obok mnie i wyciągnęła w moją
stronę rękę.
- Jestem Elsa – uśmiechnęła się szeroko.
- Birgit– nauczycielka się odwróciła w moją stronę i nagle
coś sobie przypomniała.
- Właśnie! Może się przedstawisz – gestem dłoni kazała mi
wstać. Niezgrabnie wstałam i zwróciłam się nieśmiało do klasy.
- No ja jestem Birgit Solberg – usiadłam natychmiast.
- Więc tak nazywa się niewiasta niższego poziomu – wybuchnął
śmiechem chłopak z autobusu rozbawiając znowu rówieśników.
- Erik! – zwróciła mu uwagę Melinda.
- Przepraszam za niego, on nie jest taki jak się wydaje –
zaczęła go bronić jasnowłosa.
- Jasne – spojrzała mi się głęboko w oczy i umilkła wyraźnie
czymś zszokowana. Odwróciła się i wysłała komuś wiadomość przez telefon.
Po wszystkich zajęciach udałam się do lasku, w którym
zostałam zaatakowana. Miałam w dupie rozkaz matki. O dziwo usiadłam pod tym
samym drzewem, gdzie znalazł mnie czarny wilk. Coraz bardziej tęskniłam za
Oslo. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie mogłam. Ja nie płacze. Gdy płaczesz,
okazujesz swoją słabość – to było moje motto. A ja nikomu nie ukaże swojej
słabości, nikomu. Po śmierci ojca płakałam całymi dniami. Przypomniałam sobie
dzień przed jego akcją.
- Ty i ja niezwyciężeni – chwyciliśmy się za małe paluszki
szczęśliwi. To był nasz gest, w którym składaliśmy sobie obietnice nie do
podważenia. Chwyciliśmy nasze dmuchane
miecze i ruszyliśmy na mamę – atak! – krzyknął tata. I zaczęliśmy okładać ją
mieczami.
- Poddaje się – śmiała się i uniosła ręce do góry, dając
znać iż nie chce walczyć – poza tym to nie fair! Dwóch na jednego – do pokoju
wszedł właśnie Max, nasz pies.
- W tym domu nigdy nie było równowagi – przytulił ją czule
mój ojciec i obdarował pocałunkiem w czoło. Bawiłam się z psem, a oni
spoglądali na siebie zakochani.
- Z każdym dniem kocham Cię coraz bardziej – ułożyła swoją
głowę, na jego ramieniu.
- Ale to nie znaczy, że z Birgit damy Ci fory – uniósł ją
wysoko i mnie zawołał. Położył ją na podłodze i zaczęliśmy ją gilgotać. Max
szczekał i skakał po mamie.
- Proszę, ratunku! – krzyczała głośno radosna.
Przygryzłam sobie usta, powstrzymując się od płaczu. Tak
bardzo za nim tęskniłam. Byliśmy wielką, szczęśliwą rodziną, a teraz? Wszystko
się rozpadło. Nie ma już nic, kompletnie.
Wróciłam do domu niechętnie.
Co sądzicie ? Troche mi nie wyszedł, ale cóż. Początki zawsze sa nudne. Zdaje się na waszą opinie!
Czym więcej komentarzy, tym szybciej rozdział. ! ; )))