Uwaga!

sobota, 11 maja 2013

3 rozdział


Rozdział 3
Wychodząc z domu znowu napotkałam się na mamę. Próbowałam ją ominąć, lecz bezskutecznie.
- Poczekaj – rzekła wyniośle. Zwróciłam się w jej stronę i czekałam na to, co chce powiedzieć – od teraz będziesz do szkoły jeździła busem szkolnym – oparła się o blat, a we mnie wzrastał gniew.
- No teraz chyba sobie żartujesz!  - oparłam się o ścianę i wpatrywałam się w jej pusty wyraz twarzy.
- Wracać też masz nim – odwróciła się i wyciągnęła z lodówki dżem.
  Nie wiedziałam, co rzec, brakło mi słów. Wtedy usłyszałam dźwięk klaksony, który oznaczał, że jest już na miejscu. Przygryzłam sobie język, wbiłam palce w skore i wyszłam. Kierowca był już dość stary, widać było duże worki pod oczami i spory zarost. Gestem wskazał mnie tył siedzeń za sobą. Uśmiechnęłam się sucho, a następnie podążyłam w tłum rówieśników. Usiadłam z tyłu, wkładając sobie słuchawki w uszy. Pogrążyłam się w muzyce i przymknęłam oczy. Czułam na sobie spojrzenia innych osób, pewnie i szepty. Przede mną stanął jakiś wysoki facet. Ciemny blondyn, zielone oczy, opalony, krótką mówiąc przystojny. Zdjęłam z siebie jedną słuchawkę i wpatrywałam się na niego z kpiną.
- Siedzisz na moim miejscu – odezwał się, a ja go wyśmiałam.
- Jest to gdzieś napisane? – rozejrzałam się – nie. Więc żegnam – znowu zaczęłam słuchać muzyki. Ten jednak mi je zdjął.
- Co Ty? Guza szukasz?! – warknęłam .
- Nie ładnie słuchać muzyki w trakcie konwersacji z drugą osobą – uśmiechnął się głupio i zalotnie.
- Ja naszą właśnie zakończyłam – powtórzyłam gest i odwróciłam głowę. Nieznajomy wyrwał mi je i schował do kieszeni. Podniosłam się i zaczęłam się awanturować – Oddawaj je baranie!
W pewnej chwili nasze oczy spotkały się, a usta dzieliło parę minimetrów. Staliśmy nie zwracając na nic uwagi, był tylko on i ja. Te oczy… Znałam je… wiem, że czuł to samo. Byliśmy bliżej siebie, coraz bliżej. Nagle w pewnym momencie bus ostro skręcił. Chłopak upadł na moje miejsce, a ja na ziemie. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.
- Mówiłem, że ja tu siedzę – uśmiechnął się szyderczo, a ja spaliłam się ze wstydu.
 Na moje szczęście byliśmy już na miejscu. Zacisnęłam mocno pięści i wyszłam jako pierwsza. Szłam przed siebie nie zwracając na nic uwagi. Szukałam tylko odpowiedniego pomieszczenia, w którym miałam mieć lekcje. Jakieś blondynki patrzyły się na mnie kpiąco i wymyślały różne bajki na mój temat. Kiedy znalazłam sale usiadłam w ostatniej ławce przy oknie. Powoli też się inni zbierali i było coraz tłoczniej. Nauczycielka była drobna. Krótkie, falowane rude włosy, niska i chuda. Na pierwszy rzut oka, przyjemna. Nazywała się Melinda Bioern.  Nauczała historii.
Do klasy weszła jakaś dziewczyna o białych włosach, wesoła i dzika.
- Przepraszasz, za spóźnienie – śmiała się.
- Dlaczego przyszłaś po czasie?
- Abraham trochę przegiął, wie pani jak to jest – wyznała, jednocześnie rozśmieszając każdego. Czułam, że mówi prawdę, bo jej włosy były poszarpane, a spodnie założone na szybko.
- Siadaj na miejsce – westchnęła nauczycielka.
- Ale jest zajęte – puściła mi oczko.
- To siadaj z nią, co za problem – odwróciła się do tablicy i zaczęła pisać temat lekcji. Dziewczyna usiadła obok mnie i wyciągnęła w moją stronę rękę.
- Jestem Elsa – uśmiechnęła się szeroko.
- Birgit– nauczycielka się odwróciła w moją stronę i nagle coś sobie przypomniała.
- Właśnie! Może się przedstawisz – gestem dłoni kazała mi wstać. Niezgrabnie wstałam i zwróciłam się nieśmiało do klasy.
- No ja jestem Birgit Solberg – usiadłam natychmiast.
- Więc tak nazywa się niewiasta niższego poziomu – wybuchnął śmiechem chłopak z autobusu rozbawiając znowu rówieśników.
- Erik! – zwróciła mu uwagę Melinda.
- Przepraszam za niego, on nie jest taki jak się wydaje – zaczęła go bronić jasnowłosa.
- Jasne – spojrzała mi się głęboko w oczy i umilkła wyraźnie czymś zszokowana. Odwróciła się i wysłała komuś wiadomość  przez telefon.

Po wszystkich zajęciach udałam się do lasku, w którym zostałam zaatakowana. Miałam w dupie rozkaz matki. O dziwo usiadłam pod tym samym drzewem, gdzie znalazł mnie czarny wilk. Coraz bardziej tęskniłam za Oslo. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie mogłam. Ja nie płacze. Gdy płaczesz, okazujesz swoją słabość – to było moje motto. A ja nikomu nie ukaże swojej słabości, nikomu. Po śmierci ojca płakałam całymi dniami. Przypomniałam sobie dzień przed jego akcją.
- Ty i ja niezwyciężeni – chwyciliśmy się za małe paluszki szczęśliwi. To był nasz gest, w którym składaliśmy sobie obietnice nie do podważenia.  Chwyciliśmy nasze dmuchane miecze i ruszyliśmy na mamę – atak! – krzyknął tata. I zaczęliśmy okładać ją mieczami.
- Poddaje się – śmiała się i uniosła ręce do góry, dając znać iż nie chce walczyć – poza tym to nie fair! Dwóch na jednego – do pokoju wszedł właśnie Max, nasz pies.
- W tym domu nigdy nie było równowagi – przytulił ją czule mój ojciec i obdarował pocałunkiem w czoło. Bawiłam się z psem, a oni spoglądali na siebie zakochani.
- Z każdym dniem kocham Cię coraz bardziej – ułożyła swoją głowę, na jego ramieniu.
- Ale to nie znaczy, że z Birgit damy Ci fory – uniósł ją wysoko i mnie zawołał. Położył ją na podłodze i zaczęliśmy ją gilgotać. Max szczekał i skakał po mamie.
- Proszę, ratunku! – krzyczała głośno radosna.
Przygryzłam sobie usta, powstrzymując się od płaczu. Tak bardzo za nim tęskniłam. Byliśmy wielką, szczęśliwą rodziną, a teraz? Wszystko się rozpadło. Nie ma już nic, kompletnie.
Wróciłam do domu niechętnie. 



Co sądzicie ? Troche mi nie wyszedł, ale cóż. Początki zawsze sa nudne. Zdaje się na waszą opinie! 

Czym więcej komentarzy, tym szybciej rozdział. ! ; )))

czwartek, 2 maja 2013

2 rozdział


Rozdział 2
Obudziłam się we własnym łóżku. Spałam w tych samych rzeczach co byłam wczoraj i nie wiedziałam jak się tu znalazłam., bo dobrze pamiętałam jak byłam w jaskini. Spojrzałam na zegarek i pobiegłam szybko do łazienki, bo została mi godzina do zajęć w nowej szkole. Zimny strumień cudził moje ciało,  a nowe ubrania wręcz cieszyły moje oczy. Spakowałam potrzebne rzeczy do torby i zbiegłam po chodach, ubierając buty.
- Masz śniadanie – usłyszałam i w ostatniej chwili złapał worek ze jedzeniem. Odrzuciłam go równie szybko.
- Kupię sobie w sklepiku – odparowałam.
- Może Cię odwiozę? Pewnie nie trafisz do szkoły – mrugnęła do mnie, a ja ją wyśmiałam.
- Dam sobie świetnie radę bez Ciebie – zrobiłam krótką pauzę – tak jak do tej pory. I nie udawaj matkę Tereskę, bo to Ci nie wychodzi – nic nie odpowiedziała. Czułam, że zabolały ją moje słowa, ale ja to miałam w tym momencie gdzieś. Chwyciłam kurtkę i wyszłam.
Wiedziałam, że muszę iść cały czas prosto. Jednak pomyślałam, że przez lasek będzie szybciej, więc zaryzykowałam.  Po minucie człapania zdałam sobie sprawę, że się zgubiłam. Tylko ja tak oczywiście potrafiłam, ale się nie poddawałam. Pewne było, iż nie zdążę na pierwszą lekcję. Po dłuższym czasie chodzenia usiadłam przy drzewie i odpoczęłam. Wysłałam wiadomość do Chrisa.
Co słychać w wielkim świecie?
Nie musiałam długo czekać na jego odpowiedź.
Niedługo mamy finał i trener robi nam ciągle treningi. A jak w małym świecie? Tęsknie!
Uśmiechnęłam się pod nosem. Gdy chciałam odpisać usłyszałam warczenie. Obejrzałam się za siebie, ale nic nie widziałam. Pomyślałam, że rozum płata mi figle.
Nic się nie zmieniło. Mam zajęcia w terenie i nie wiem jak znaleźć szkołę. Też mi Ciebie brakuję…
I wyślij. Znowu usłyszałam warczenie. Podniosłam głowę znad telefonu i ujrzałam wielkiego, czarnego wilka. Otworzyłam usta ze zdziwienia i szybko się podniosłam. Stał przede mną i patrzył mi się prosto w oczy. Były czerwone, przerażająco czerwone. Widać było w nich głód i chęć mordu. Wydawać by się mogło, że się szyderczo uśmiecha, jakby chciał powiedzieć „to koniec maleńka”. Stałam sparaliżowana. Jego nozdrza to się poszerzały, to zwężały, a z pyska leciała mu ślina. Kły były ostre jak brzytwa, nie miałam szans. Usłyszałam dźwięk, który wydobył się z mojej komórki. Chris. Ruszyłam za siebie z całych sił. Nie mogłam się potknąć, nie mogłam zwolnić, nie mogłam się zatrzymywać. Jeden mały błąd i mnie złapie. Słyszałam jego kroki, które były coraz to bliżej. Gałęzie cięły moje ciało i ubrania. Sapanie wilka było bardo wyraźne, bawił się. Moje szanse na wolność zaprzepaścił korzeń, o który się potknęłam i upadłam na ziemie. Ból w kostce był nie do zniesienia. Nie mogłam wstać, próbowałam się czołgać, ale poczułam jak jego zabójcze zęby zaczęły szarpać nogawkę i ciągnęły mnie nie wiadomo gdzie. Kopnęłam go wolną nogą w pysk i nieudolnie znowu uciekałam. Olałam ból w kostce i ruszyłam przed siebie kulejąc. Niebezpieczne szczekanie mnie przerażało. Znowu się przewróciłam. Nie mogłam już wstać. Byłam bezsilna, czułam nadchodzącą śmierć i odór bestii. Był zdenerwowany i przerażająco wolno pochodził do mnie na swoich czterech łapach. Obwąchiwał mnie rozkoszując się moim strachem. Polizał mnie po szyi i przygotował się na łapczywy gryz. Zacisnęłam powieki, ale nic nie nastąpiło. Otworzyłam oczy. Dwa wilki zaczęły toczyć ze sobą bój. Poczłapałam do drzewa chcąc się za nim ukryć. Drugie zwierzę miało sierść barwy kasztanu. Ugryzł go w ucho, a ten zawył z bólu i uciekł. Nowy wilk podszedł do mnie i mnie obwąchał. Nie wyglądał groźnie. Poczułam spokój i bezpieczeństwo. Jego oczy były zielone, zachwycały mnie. Ostrożnie wyciągnęłam dłoń w jego stronę, ale ten się cofnął i przyglądał mi się uważnie. Podstawił swój łeb i go pogłaskałam. Jego sierść była miękka, mogłam w niej zasnąć. Pocałowałam go. Jego wzrok spoczął na moich niebieskich tęczówkach. Mocno się zdziwiłam gdy wydobył z siebie jedną łzę. Znowu się cofnął i patrzył się na moją kostkę. Próbował mnie usadzić na sobie, a ja mu się nie opierałam. Chwyciłam się mocno i poczułam wiatr we włosach. Biegł niesamowicie szybko. To było wspaniałe uczucie, które szybko minęło, bo postawił mnie na ziemi. Znajdowałam się przed szpitalem. Mój wybawca uciekł, zostawiając mnie samą. Kasztan… tak go nazwałam. Mój Kasztan.
Zauważyła mnie pielęgniarka. Zawołała pomoc i zaraz wzięli mnie do środka budynku. Wyciągnęłam telefon z kieszeni.
Niebawem przyjadę. Tylko nie pakuj się w kłopoty!
Zaśmiałam się. Trochę za późno odczytałam sms’a.  Telefon spadł mi z dłoni i straciłam przytomność.
***
Moje oczy oślepiło światło. Nade mną stała matka i trzymała mnie za rękę. Wyciągnęłam ją z jej uścisku.
- Co tu robisz? – zapytałam urażona jej obecnością.
- Czuwam. Nie wiem czy wiesz, ale jesteś w szpitalu – posłała mi uśmiech. Rozejrzałam się dookoła i głęboko westchnęłam. Kiedy chciałam wstać, ta mnie powstrzymała – leż, masz skręconą kostkę – przypomniałam sobie co zaszło. Kasztan…
- No i? – jęknęłam z bólu gdy chciałam poruszyć nogą. Pokręciła od niechcenia głową i wyprostowała się na krześle.
- Jak się czujesz?
- Nagle Cię to obchodzi? – odwróciłam wzrok.
- Jestem Twoją mamą. Co się stało? – popatrzyłam na zadrapania, które rozchodziły się po całym ciele.
- Szłam laskiem i się potknęłam – skłamałam. Ona mi uwierzyła. Naiwna.
- Sarah mówiła,  że zostaniesz tutaj na obserwacji i przez tydzień masz zostać w domu – o nie! Nie zostanę z tą żmiją cały tydzień. Już wole znowu uciekać przed wilkiem.
- Nie ma mowy  - kiedy przystanęłam na nodze syknęłam. Bolało i to cholernie – nie mam zamiaru się kisić w tym więzieniu – do pokoju weszła pielęgniarka. Kazała mi się położyć.
- Nie marudź Birgit, mogło być gorzej – odezwała się czarnowłosa kobieta. Była przygarbiona i przygruba. Widać  było worki pod oczami i zmarszczki.
- Nie pamiętam byśmy były kiedykolwiek po imieniu – stwierdziłam chamsko.
- Oczywiście panno Solberg – matka wysłała mi karcące spojrzenie – nazywam się Sarah Hange.
- Miło mi – nawet na nią nie patrzyłam – chciałabym zostać sama.
- Nigdzie się stąd nie ruszam – wstała.
- Przykro mi Eva, ale Twoja córka jest pełnoletnia i nie masz niestety w tej sprawie nic do powiedzenia – pokazała dłonią mojej mamie drzwi i poczekała aż wyjdzie. Kiedy to nastąpiło Sarah zamknęła za sobą drzwi i zostałam sama w pokoju.
Byłam rozwścieczona obecnością mojej rodzicielki. Jak dla mnie była nic nie znaczącym robakiem na całej półkuli ziemskiej. Równie dobrze mogłaby nie istnieć, nie przejęłabym się tym. Zniszczyła mi całe życie i czasami mam ochotę ją zabić. A słowo daje czasami coraz częściej nachodzi mnie ta myśl. Do pokoju weszła nieznana mi kobieta. Była po czterdziestce, miała długie, czarne i proste włosy. Patrzyła się na mnie z żalem. Chciałam wstać, ale ona powstrzymała mnie ruchem ręki. Usłuchałam się jej. Przyglądałam się jej podejrzliwie.
- Kim pani jest? – zapytałam.
- Dina Larsen – usiadła na skraju łóżka. Otworzyła torebkę i zaczęła czegoś szukać.
- Jestem Birgit – przedstawiłam się – Solberg – dodałam pośpiesznie – Birgit Solberg.
- Wiem jak się nazywasz – jej kąciki ust podniosły się. Wyciągnęła jakąś buteleczkę z czerwonym płynem. Wyglądało jak perfum – i wiem co się stało, kochanie – spoważniałam tak samo jak ona.
- Czego pani chce? – Podparłam się na rękach gotowa krzyczeć.
- Pomóc – nie odezwałam się – pokaż nogę – posłusznie wyciągnęłam ją spod kołdry. Opuszkami palców przejechała po mojej skręconej kostce. Z torebki wyciągnęła mały nożyk, który cudownie błyszczał.
- Co chcesz mi zrobić? – podniosłam głos.
- Spokojnie.
Nożykiem przecięła mi skórę w miejscu gdzie najbardziej doskwierał mi ból. Jej  twarz był cały czas spokojna i opanowana, w przeciwieństwie do mojej. Popsikała mi ranę czerwoną cieczą. Zaczęło mnie trochę piec, ale zacisnęłam wargi i ugryzłam się w język powstrzymując się od krzyku. Kiedy rana zaczęła się goić i po minucie nie widać było śladu po zabiegu osłupiałam.
- Wstań – nakazała. Niepewnie stanęłam na prawej nodze i nic mnie nie bolało. Ruszałam nią w każdą stronę i żadnego znaku. Zaczęłam głupio skakać i naprawdę nic nie czułam.
- Co mi pani zrobiła?
- Niech to zostanie naszą małą tajemnicą – mrugnęła do mnie, a ja się uśmiechnęłam jak dziecko, które dostało lizaka – i mów mi po prostu Dina.
- Dziękuję Ci Dino – przytuliłam ją – nikomu nic nie powiem.


No i jest 2 rozdział. Co sądzicie ? Każdy komentarz jest dla mnie ważny i dzięki nim wiem na co mam zwracać uwagę !